Made in Poland 2050

Strategia gospodarcza Polski powinna skupiać się na inwestycjach w najbardziej rozwojowe branże, takie jak biotechnologia czy informatyka – radzą niektórzy eksperci ekonomiczni. Zapominają, że w tych sektorach konkurencja w przyszłości będzie zacięta. By ją wygrać, trzeba zainwestować większe sumy niż te, którymi dysponujemy.

Do producenta trabantów przychodzi Ekspert. Ma raport, z którego wynika, że w roku 2050 luksusowe limuzyny będą stanowić osiem na dziesięć sprzedanych pojazdów. – Mercedes, BMW i Porshe już inwestują miliardy dolarów w nowe modele – stwierdza Ekspert. – Ty też powinieneś stworzyć luksusowy krążownik szos.

 

Brzmi jak dowcip? Nie trzeba specjalnej wiedzy o zarządzaniu i marketingu, by wiedzieć, że producent trabantów może zapomnieć o owych ośmiu luksusowych samochodach. Nie wygra konkurencji z BMW ani Porshe. Powinien raczej zastanowić się, jak sprawić, by pozostałe dwa pojazdy pochodziły z jego fabryk. Skoro wszyscy słuchają Eksperta i wszyscy przestawiają się na limuzyny, na rynku małych  i tanich aut nie będzie wielkiej konkurencji.

 

A teraz zastąpmy w powyższym przykładzie trabanta Polską, BMW Niemcami, Mercedesa Japonią a zamiast Porshe napiszmy USA. Bez patriotycznych uniesień, spora część polskiej gospodarki tak ma się dziś do amerykańskiej jak trabant do Porshe (nawet takiego, któremu Bin Laden potłukł błotnik).

 

Po takiej zmianie nazw łatwo zauważymy, że nie warto słuchać wszystkich doradców ekonomicznych. A niektórzy z nich mówią: Polska powinna inwestować w biotechnologię i tworzyć kolejne Silikonowe Doliny. Swoje sugestie opierają tylko na jednym fakcie: te sektory będą motorem gospodarki i to w nie inwestują największe mocarstwa.

 

Trzy pytania

Nie mam zamiaru twierdzić, że biotechnologia lub informatyka to coś, na co nie warto łożyć ani grosza. Ale decyzja ile, kiedy i w jaką gałąź gospodarki, nie może wynikać z tezy: tu jest przyszłość, w to inwestują wszyscy. To, czy gałąź gospodarki jest rozwojowa, to dopiero jedno z trzech najważniejszych pytań, jakie powinni sobie postawić ekonomiści. Dwa pozostałe brzmią: czy jesteśmy w stanie zainwestować na tyle dużo, by wygrać konkurencję z najlepszymi? I czy nie można znaleźć innych sektorów? Takich, w których Polska będzie mogła, niższym kosztem, stworzyć więcej przewag konkurencyjnych nad innymi krajami?

 

Przewagi konkurencyjnej można przecież szukać tam, gdzie inni nie dostrzegają wielkich perspektyw. Promować te sektory, w których popyt może nie wzrośnie wiele, ale za to inne kraje nie będą ostro z nami konkurować. To mechanizm podobny jak w działaniach rynkowych przedsiębiorstw. Możesz iść tam, gdzie wszyscy, ale tam będzie ostra i kosztowna walka o klienta. Możesz też znaleźć niszę rynkową, w której nie działa wiele firm. Tam niewielkimi nakładami zbudujesz zyskowny biznes. Bo będziesz mieć niewielkie koszty, albo bardziej elastycznie zareagujesz na potrzeby rynku.

 

Nie bylibyśmy pierwsi, którzy przewagi konkurencyjnej szukają w sektorach niekoniecznie najbardziej rozwojowych, a często wręcz niszowych. Produkcja alkoholu to biznes o wiele mniej perspektywiczny niż biotechnologia. Ale Francuzi nie zamierzają zaprzestawać inwestycji w promocję wina i szampana. Anglicy mogą spokojnie łożyć na wszystko, co u podstawy istnienia ma język angielski jako globalny kod komunikacyjny: firmy wydające słowniki, certyfikujące anglistów, sieci szkół językowych. Austriaccy i włoscy producenci sprzętu narciarskiego też raczej nie zbankrutują, podobnie hotelarze na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Szwajcarzy słyną z banków, zegarków i sera, Finowie z wódki, a Niemcy z samochodów – to nie wynik szczęśliwych zbiegów okoliczności, tylko inwestowania w branże i jej międzynarodową promocję. Bo czy jest jakiś racjonalny powód, dla którego wolimy kupić francuskie perfumy, holenderskie tulipany i skandynawską sałatę, a nie produkty polskie? A w skali globalnej czy nawet europejskiej uprawa tulipanów i sałaty to raczej nisza.  I to taka, która nie odnotuje spektakularnego wzrostu.

 

Pizza na miękko

Strategii konkurencyjnej można poszukiwać w sektorach niszowych albo tych, w które mało krajów inwestuje. Ale można ją stworzyć także tam, gdzie rywalizacja o klienta jest ostra. Najlepiej i najtaniej dokonuje się tego poprzez wyróżnienie się w tłumie. Tradycyjna włoska pizza jest robiona na twardym niskim cieście.  Ale Amerykanie wymyślili wysoką i miękką. Sprzedaje się świetnie. Gdyby chcieli konkurować poprzez odwoływanie się do tradycji, mieliby niewielkie szanse. Podobnie jak Japończycy, gdy wprowadzali na rynek zegarki elektroniczne. Były tanie, miały sporo takich funkcji jak stoper czy budzik, w promocji stawiano na ich oryginalność. Gdyby były mechaniczne i w podobnych cenach jak szwajcarskie, nie odniosłyby takiego sukcesu.

 

Idealnie, jeśli wybór sektora, w który chcemy zainwestować, wynika po części z tradycji kraju, a po części z jego zasobów naturalnych, położenia i klimatu. To są trwałe fundamenty, których nikt nam nie zabierze. Ale same fundamenty nie wystarczą, trzeba je jeszcze promować za granicą. Wiedeń to piękne miasto na spędzenie weekendu. Ale tak naprawdę swój ogromny sukces turystyczny zawdzięcza doskonałej promocji w całej Europie. Wystarczy zadzwonić do Austriackiego Ośrodka Informacji Turystycznej, by trzy dni później mieć w domu dziesiątki broszur informacyjnych i katalogów hotelowych w dowolnym języku.

 

Jabłka, wódka i kiełbasa

Tulipana kupujemy, gdy pisze na nim „Made in Netherlands”, ser i zegarek – gdy „Made in Switzerland”.  Nazwa kraju staje się często bardziej wartościowa niż marka konkretnego produktu (bo czy ktoś zna choć jedną holenderską firmę sprzedającą tulipany?). Także „Polska” to marka jak każda inna. To, czy nasze produkty znajdują za granicą nabywcę (a więc czy poprawiają bilans handlowy, kondycję gospodarki i poziom dobrobytu), zależy od tego, jak tamtejsi konsumenci będą postrzegać „Made in Poland”. A ściślej: jak będą postrzegać w odniesieniu do konkretnej branży. To same „Made in Germany” świetnie sprzedaje samochody, ale już niekoniecznie zdrową żywność. Chodzi więc o to, by wybrać dziedziny gospodarki, w których możemy być mocni, a potem promować Polską markę w skojarzeniu z tymi dziedzinami. Ale przy naszych możliwościach technologicznych i kapitałowych nie porywajmy się na to, co kapitałochłonne i bardzo oblegane przez gospodarczą czołówkę. Jak Karpacz, który świetnie radzi sobie na  rynku turystycznym, ściągając do siebie rzesze niemieckich narciarzy. Nikt w Karpaczu nie myśli, że wygra promując miasto jako alpejski kurort z całorocznymi stokami i setkami kilometrów tras zjazdowych. Ale promowanie się jako miasto tanie, spokojne, dobre do rodzinnego wyjazdu na weekend? Na tym polu można wygrać z Zell am See.

 

Co może być przewagą konkurencyjną Polski? Na inwestycje w jakie branże nas stać, a co leży poza zasięgiem możliwości? Odpowiedź na to pytanie może być wyłącznie efektem dyskusji dziesiątek osób. Ale nie tylko teoretyków ekonomii i polityków. Przede wszystkim przedsiębiorców i menedżerów – tych, którzy odnieśli duże sukcesy w bardzo różnych dziedzinach biznesu.

 

Być może znajdziemy coś poza polską kiełbasą, wódką i jabłkami. Coś, co w roku 2050 będzie kojarzone na całym świecie nie z nazwą konkretnego producenta, ale z metką „Made in Poland”.

 

 

Dodaj komentarz